niedziela, 1 września 2013

Epilog


Miesiąc I
Kto powiedział, że orzechy szczęścia nie dają?

Jak powszechnie wiadomo, niezwykle ważnym etapem w każdym związku jest poznanie znajomych drugiej połówki. W końcu, ogromnie znaczenie ma fakt, czy przyjaciele polubią naszego wybranka. Czasem jednak bywa, że osoba, z którą się spotykamy już dawno ma to za sobą. A przynajmniej częściowo.
Jack miał już okazję poznać Lily Harrison, jednak były to jedynie przelotne spotkania. Teraz dodatkowo, w niewielkim mieszkaniu Cath i Lily przebywała Emma Doyle, będąca najlepszą przyjaciółką Catherine. Dlatego w drodze do Atlanty, Jones niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, niezwykle ważnym dla niej momentem. W końcu jednak zdecydowała, i z pewnością była to dobra decyzja, że pozwoli działać Brownowi.
Jack nie wydawał się analizować tego jakoś szczególnie i po prostu zaprosił Lily i Emmę na wspólną kolację. Poprosił o przyjście również swojego najbliższego przyjaciela Felixa. Mniejsza z tym, że owa kolacja miała się odbyć w jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji w Atlancie. Zdawało się jednak, że najbardziej tym wydarzeniem przejęła się Lily, która zaraz po otrzymaniu zaproszenia pobiegła na zakupy, by pojawić się na kolacji w olśniewającej kreacji.
Równo o dwudziestej, Catherine wraz z Lily weszła do restauracji, w której czekali już Jack i Felix.
Cath wciąż nie przyzwyczaiła się do tego wszystkiego, co łączyło się ze słowem „związek”. Nie była jednak zaskoczona, gdy w ramach powitania Jack złożył na jej ustach lekki pocałunek. Z pewnością do tej rzeczy bardzo chciała przywyknąć.
- Emma trochę się spóźni – powiedziała Cath, nie ukrywając, że nie jest z tego powodu zadowolona. – Coś jej wypadło.
Pozostali skinęli głową i jak gdyby nigdy nic, rozpoczęli rozmowę. O restauracji, o pracy, nawet o nieruchomościach. Catherine wciąż jednak nie mogła się skupić. W momencie, gdy miała już przeprosić swoich towarzyszy, by zatelefonować do Emmy, dziewczyna stanęła tuż przy ich stoliku, odprowadzona przez kelnerkę.
Cała czwórka momentalnie poderwała się z miejsc.
- Emmo! – zawołała podekscytowana Jones. – Nareszcie.
Oczywiście, Catherine z niecierpliwością wyczekiwała pojawienia się panny Doyle. W końcu ta kolacja była dla niej niezwykle ważna. Od tego, czy Emma polubi Jacka zależało jej być albo nie być. Nie była pewna, jakby potoczyła się jej znajomość z mężczyzną, gdyby jej najlepsza przyjaciółka nie zapałała sympatią do Browna.
Szybko się jednak okazało, że w zupełności nie było się czym przejmować, gdyż Jack owinął sobie Emmę wokół palca tak szybko, jak wszystkich innych. To jednak nie było najważniejsze. Catherine zauważyła coś bardziej istotnego, a mianowicie to, jak Felix spoglądał na Emmę. I to z pełną wzajemnością. Catherine już dawno nie wiedziała, by Doyle robiła maślane oczy do jakiegoś faceta.
Co tu dużo mówić, Emma całkowicie straciła głowę. Rozlała wino i ubrudziła nim swoją piękną białą sukienkę. Ale co gorsza, na deser zamówiła jeden z wielu torcików z menu, nie doczytując o nim żadnego przypisu. Pech chciał, że ten jeden był właśnie z orzechami. Chyba to jest odpowiedni moment, by powiedzieć, iż Emma Doyle była uczulona na orzechy.
Całe szczęście, że jadł z nimi kolację mężczyzna, który nie miał nic przeciwko zgrywaniu bohatera i odwiezieniu panny Doyle w trybie natychmiastowym do szpitala. By następnie, bardzo troskliwie się nią zaopiekować we własnym domu.
Cóż można by przypuszczać, że kolacja była istną katastrofą, jednak nic bardziej mylnego. Catherine chodziło przede wszystkim o to, by Jack i Emma się polubili. A tak się składa, że Emma nie wyraziła ani jednego niepochlebnego słowa na temat Jacka. Czy trzeba wspominać, że być może dlatego, iż była temu mężczyźnie niezwykle wdzięczna za przyprowadzenie swojego przyjaciela na tę kolację?
Można by rozpowiadać się nad tym wiekami, ale nie zmieni to tego, co przyniósł im ten wieczór. Właśnie dzięki Jackowi Emma spotkała miłość swojego życia.

Miesiąc II
Nie taki diabeł straszny, jak go malują

Oprócz uroczystej kolacji z przyjaciółmi, jest jeszcze jedno ważne spotkanie, które w poważnych związkach tak czy siak musi nastąpić. Skoro Jack poznał dziadków Cath, wypadało także, by dziewczyna poznała rodziców Browna. A przynajmniej matkę, z którą Jack był bardzo blisko. Mężczyzna nie utrzymywał z ojcem bliskich kontaktów, co więcej, nie spotykali się nawet podczas świąt, więc Jack nie widział potrzeby zapraszania na kolację swojego taty. Jednak mama to zupełnie inna historia.
Cassandra Brown była bardzo elegancką kobietą. Na pozór wydawała się być bardzo wyniosła i niedostępna, jednak były to tylko i wyłącznie błędne wnioski.
Była pięćdziesięciu kilku letnią kobietą, która mimo, że odchowała już trójkę swoich synów, wciąż nie mogła zrezygnować z macierzyństwa. A przynajmniej los jej na to nie pozwolił, gdyż po śmierci swojego najstarszego syna, który zginął w wypadku samochodowym wraz ze swoją żoną, podjęła się wychowania trójki jego dzieci. Jamie, Rose i Mary byli zarówno oczkiem w głowie swojej babci, jak i Jacka, który starał się spędzać z dzieciakami, jak najwięcej czasu i ofiarować im wszystko, na co zasługują.
- Mamo, nie męcz jej – powiedział Jack, podczas kolacji w jego rodzinnym domu. Właśnie po raz drugi w swoim życiu przedstawiał swojej mamie kobietę, z którą się spotykał. Tyle, że z tą różnicą, iż tym razem naprawdę się stresował. A Cassandra nie wydawała mu się tego ułatwiać, gdyż co chwilę atakowała Catherine kolejną porcjom pytań.
- Ależ, ja tylko próbuję ją poznać – zarzekała się matka.
- I przestraszyć – dodał Jack.
Cassandra uśmiechnęła się ciepło i mrugnęła porozumiewawczo do Catherine.
- No, może trochę.
Choć podczas tej kolacji nikt nie rozlał wina, ani nie zjadł orzechów, na które ma uczulenie, kolacja skończyła się lepiej niż ta dwójka mogła przypuszczać.
Zdawało się więc, że nie ma rzeczy, z którymi nie mogą sobie poradzić.


Miesiąc III
Wzloty i upadki

Trzaśnięcie drzwiami. Trzask kluczy, uderzających o podłogę. Ściąganie butów z okrzykami złości. Jeśli to nie były złe oznaki, to z pewnością krzyki, jakie Emma usłyszała chwilę później, były.
- Co za dupek! – oburzyła się Catherine, wyładowując złość na niewinnej przyjaciółce. – Jeśli myśli, że może o wszystkim decydować, to głęboko się myli.
Catherine aż nosiło. Wciąż krążyła po pokoju, jakby miała owsiki. Do tego, wymachiwała rękami, gestykulując jak nigdy.
- Ale co się stało, Cath?
Emma nie była pewna, czy zadawanie jakichkolwiek pytań przyjaciółce w czymś pomoże. Jakby nie było, Doyle obawiała się, czy przypadkiem nie zostanie ofiarą kłótni, jaka najwyraźniej odbyła się pomiędzy Brownem, a Jones. Najwyraźniej, bo sama Cath do tej pory niczego tak naprawdę nie wyjaśniła. Zamiast tego wyzywała swojego chłopaka od kretynów i najróżniejszych zwierząt. Wspomniała nawet, że brodzik intelektualny Jacka został całkowicie opróżniony.
- Myślałam, że będziemy tworzyć zdrowy związek. Wiesz, dwójka zakochanych w sobie ludzi, rozmawiający ze sobą o wszystkim. Właśnie! Komunikacja w związku to podstawa! Jednak on myśli, że to go nie dotyczy. Uważa, że wcale nie musi mnie informować o wszystkim. Tylko, Emmo, wiadomo przecież, że są sprawy ważne i ważniejsze. Niektórych po prostu nie można pomijać, prawda? Po prostu nie i tyle.
- Cath...
- Co za idiota!
- Cath…
- Naprawdę, nie wierzę, że…
- Cath, do cholery!
Po raz pierwszy Catherine przerwała swój niekończący się monolog i spojrzała na Emmę. Jones wydawała się być nieco zdezorientowana zachowaniem przyjaciółki.
- Tak? – zapytała cicho.
- Po prostu powiedz, co on ci takiego zrobił.
Catherine spojrzała na nią ze złością.
- No jak to co? Przecież mówię!...
I w ten właśnie sposób Emma nie dowiedziała się, o co tak naprawdę chodziło jej przyjaciółce. Mogła się jedynie domyślać, jednak nie traciła na to energii. Współczując Jackowi z całego serca, że będzie musiał się zmierzyć z Catherine, wróciła do czytania gazety, którą przeglądała zanim Catherine wparowała do mieszkania.


Miesiąc IV
Próba numer jeden

Panna Jones wraz ze swoim chłopakiem siedziała w salonie mężczyzny, oglądając jeden z wielu film akcji z kolekcji Browna. Jack jednak zupełnie nie mógł skupić się na ekranie, gdyż gorączkowo myślał nad czymś innym.
- Catherine – odezwał się po chwili, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że Cath z uwagą śledzi losy bohaterów. – Tak sobie myślałem…
Wydawał się zupełnie nie wiedzieć, jak poprowadzić ten temat. Już od kilku dni nosił się z zaproponowaniem tego Catherine, jednak, co dziwne, po prostu tchórzył. A z pewnością to nie było w jego stylu.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy zamieszkać razem. No wiesz, to by ułatwiło nam sprawę. Za dużo czasu tracimy na umawianie spotkań i te różne bzdety. Gdybyśmy byli w jednym miejscu, zaoszczędzilibyśmy sporo czasu i wtedy moglibyśmy, na przykład, poświęcić go na coś innego. Co o tym myślisz?
- Tak! – pisnęła Catherine, klaszcząc w dłonie. – Od początku wiedziałam, że to on go zabił. Drań jeden.
Jak się okazało Cath nie usłyszała ani jednego słowa z tej cudownie przemyślanej wypowiedzi Jacka.
Brown zacisnął pięści, mocno zirytowany postawą dziewczyny.
- Cath! – warknął.
Dziewczyna dopiero teraz skupiła swoją uwagę na mężczyźnie.
- Co jest?
Jack już miał jej powtórzyć swoją propozycję, jednak powstrzymał się. Może to był znak? Może jeszcze nie przyszedł odpowiedni czas na tak wielką zmianę?
- Nic. Nie ważne.

Miesiąc VI
Próba numer dwa

Jack czekał dokładnie dwa miesiące, by ponownie wyjść do Catherine z propozycją wspólnego mieszkania. I szczerze pozwiedzawszy, nie miał pojęcia, co go przed tym powstrzymuje. Być może przez to, że po raz pierwszy zaangażował się tak emocjonalnie w związek, nie chciał niczego popsuć pośpiechem. Poza tym, Catherine nie była łatwa w obejściu. Chwilami trzeba było traktować ją niczym jajko, a już szczególnie wtedy jeśli chodziło o zaangażowanie się.
Dlatego, gdy po raz drugi zdecydował się zaproponować dziewczynie zamieszkanie razem, chciał być pewny, że Jones go dobrze usłyszy.
- Cathie – zaczął, gdy siedzieli w kuchni w jego apartamencie, przygotowując kolację dla Mary, Rose i Jamiego, którzy lada chwila mieli się tutaj pojawić.
- Nie – odparła od razu Catherine, nie odrywając wzroku od krojonej papryki.
Jack odłożył swój nóż, którym właśnie siekał pietruszkę i błyskawicznie odwrócił się w stronę Cath.
- Nawet nie wiesz, o co chciałem zapytać.
- I chyba nie chcę wiedzieć, bo za każdym razem, gdy zaczynasz od „Cathie” wiem, że wyskoczysz z czymś bardzo głupim.
- Przecież Jamie tak cię nazywa! – oburzył się Brown.
- Ale on ma jakieś osiem lat, a ty, mój drogi, dwadzieścia więcej.
-  Dobrze, niech ci będzie. Więc, Catherine…
- Do rzeczy, chłopie.
Brown pokręcił głową z dezaprobatą. Dlaczego, po raz drugi, gdy próbował zadać to pytanie, Catherine wydawała się tym kompletnie nie zainteresowana? Jeśli to był kolejny znak od Boga, to tym razem Jack nie miał zamiaru w żaden sposób się do tego dostosowywać.
- Do rzeczy? W porządku. Chcę, żebyś ze mną zamieszkała. W trybie natychmiastowym.
Jones zastygła. Po długiej chwili milczenia odłożyła nóż na bok i odwróciła się twarzą w stronę Jacka.
- Dlaczego?
- Mógłbym wymienić ci jakieś milion powodów, ale nie mamy za dużo czasu, bo zaraz przyjdą dzieciaki.
Catherine pokiwała w zamyśleniu głową, jakby naprawdę rozważała propozycję Browna, co pozwoliło mu myśleć, że jest na dobrej drodze.
- Nic z tego, Brown. Chrapiesz.
- Wcale nie.
Catherine prychnęła.
- I co z tego? Dam sobie rękę uciąć, że w momencie gdybyśmy zamieszkali razem, zacząłbyś. Teraz przynajmniej próbujesz stwarzać pozory.
- Jesteś dziwna. W ogóle, co ty za brednie opowiadasz?
- Brednie czy nie, mało istotne. Zresztą, nie wystarczy ci to, że mam swoją szczoteczkę i kilka ciuchów u ciebie?
- Gdyby mi to wystarczało, nie pytałbym czy ze mną zamieszkasz.
Catherine uśmiechnęła się promiennie, po czym odetchnęła z ulgą.
- Bogu dzięki.
Jack zmarszczył brwi, już zupełnie nic nie rozumiejąc.
- Wyluzuj, Brown. Pewnie, że z tobą zamieszkam. Myślałam, że już nigdy nie zapytasz. No wiesz, minęły dwa miesiące, a ty dopiero teraz zdecydowałeś się podjąć drugą próbę.
- Nie przes… - zaczął, ale urwał gwałtownie. – Chwileczkę. Słyszałaś tamto?
- Pewnie, że słyszałam – prychnęła. – Nie jestem przecież głucha.
Jones puściła mu oczko, po czym wróciła do krojenia papryki.
- Panie, błogosław Amerykę! – zawołała po chwili, nie mogąc pozbyć się z twarzy szerokiego uśmiechu.

Miesiąc VIII
Każdy we własnym tempie

Catherine z pewnością była zaskoczona zaproszeniem Emmy, która urządziła wspaniałą kolację dla czworga. Nie żeby było coś złego w podwójnych randkach, jednak dziewczyny miały swój comiesięczny rytuał. W ostatni weekend miesiąca urządzały sobie wielką piżamową imprezę, na której zwierzały się sobie i oglądały głupie komedie romantyczne z „happy endem” . Dziecinada, którą wprost uwielbiały. Rytuał jednak został najwyraźniej przerwany, gdyż tym razem Doyle zaprosiła Felixa, z którym spotykała się już od dobrych kilku miesięcy, jak i również zaprosiła Jacka. To nie wróżyło nic dobrego, a przynajmniej tak wydawało się Cath.
Cała czwórka usiadła do stołu, przy którym panowała grobowa cisza. I broń Boże nie dlatego, iż jedzenie było wyśmienite. Zapiekanka z makaronu była nawet lekko spalona, ale nikt nie miał zamiaru powiedzieć o tym Emmie, która wydawała się być tego dnia wyjątkowo podenerwowana.
- Zaprosiliśmy was dzisiaj, ponieważ chcemy powiedzieć wam o czym bardzo ważnym – zaczęła Emma, kurczowo trzymając się krzesła.
Catherine nie miała pojęcia, czego może się spodziewać. Może Emma zamierzała zamieszkać z Felixem i właśnie chcieli im to oznajmić? Albo lepiej! Wybierali się na wycieczkę. Tylko dokąd? Paryż? Hm, może nieco za wcześnie na takie plany. Ale może gdzieś na wieś, by choć na chwilę odpocząć od Atlanty.
- Kilka dni temu się zaręczyliśmy! – pisnęła Emma, unosząc rękę, by pokazać swojej przyjaciółce wielki pierścionek zaręczynowy.
Teraz Cath nie mogła uwierzyć w coś zupełnie innego. Jak, do diabła, mogła nie zaważyć tak wielkiego diamentu? Pierścionek był ogromny!
- Jasna cholera.
Może nie było to najlepsze podsumowanie słów przyjaciółki, ale chwilę później Catherine poprawiła się i pogratulowała dwójce zakochanych. To samo uczynił Jack, który wcale nie wydawał się zaskoczony tą nowiną.


Rok później
Wesele

- Zaczynam myśleć, że właśnie do tego jestem stworzona – powiedziała Catherine, opierając głowę na ramieniu Jacka. Tańczyli na parkiecie pośród kilku innych par.
- To znaczy? – zapytał Brown, nie za bardzo rozumiejąc, co jego dziewczyna ma na myśli.
- Do bycia druhną. I, oczywiście, noszenia wielkich, bufiastych, pomarańczowych sukien – wyznała, próbując brzmieć na mocno poirytowaną, jednak o dziwno, Catherine wydawała się nie przejmować kolorem, ani fasonem swojej sukienki. Może dlatego, że tym razem była na weselu swojej najlepszej przyjaciółki, a nie krzykliwej kuzynki.
Ślub jak i wesele Emmy było piękne. Nie było w nim nic kiczowatego, oprócz sukien, które kazała założyć swoim druhnom – Lily i Catherine. Dodatkowo Emma miała przy sobie naprawdę przystojnego faceta, którego już ze spokojem mogła nazywać swoim mężem.
- Jeśli chcesz, żebym poprawił ci humor, wystarczy powiedzieć – powiedział Jack, uśmiechając się łobuzerko. – Tak się składa, że znalazłem miejsce, które z pewnością się do tego nada.
- Tak?...
- Wiesz, Cath, jest tu taki lasek…
Jones roześmiała się promiennie. Jak mówi stare dobre przysłowie, „co się odwlecze to nie uciecze”, prawda? A ta dwójka mogła ze spokojem zrobić to, co zamierzali rok temu na weselu Amy i nie martwić się, czy któreś z nich powie o dwa słowa za dużo. W końcu, ten etap mieli już za sobą.




Koniec. Tym oto postem zakańczam historię Jacka i Catherine. Jeśli tylko macie chęć, sami ułóżcie sobie w głowach dalszy ciąg tego opowiadania. Oczywiście, mam nadzieję, że gdy tylko to zrobicie, podzielicie się ze mną swoimi pomysłami. :)
Ale do rzeczy. Kochani, dziękuję Wam z całego serca, że poświęciliście swój czas na przeczytanie tego opowiadania. Dziękuję za każdy komentarz, który pojawił się pod tymi wszystkimi postami i ogromnie dziękuję za wsparcie, jakie mi dawaliście. Ilekroć pytaliście o nowy rozdział, dawało mi to ostrego kopa i ponaglało do pracy. DZIĘKUJĘ.
W ramach wyjaśnienia, kończę po części dlatego, że w tym roku czeka mnie matura i muszę wziąć się ostro do pracy. Naturalnie, gdy tylko egzaminy dobiegną końca, wrócę do was z nowym opowiadaniem i nowymi pomysłami. Dlatego bądźcie czujni i od czasu do czasu zaglądajcie na tego bloga, bo jeśli ruszę z czymś nowym, od razu dodam tutaj jakąś informację (możecie równie dobrze zostawić swoje maile, czy jakikolwiek kontakt, a wtedy z pewnością was poinformuję).

Jeszcze raz dziękuję, kochani.

Pozdrawiam gorąco! 


wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 30 - Książę z bajki

„Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki, marzyliście o tym, jakie będzie wasze życie? Biała sukienka, książę z bajki, który zaniesie was do zamku na wzgórzu. Leżeliście w nocy w łóżku, zamykaliście oczy i całkowicie, niezaprzeczalnie w to wierzyliście. Święty Mikołaj, Zębowa Wróżka, książę z bajki - byli na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie dorastacie. Pewnego dnia otwieracie oczy, a bajki znikają. Większość ludzi zamienia je na rzeczy i ludzi, którym mogą ufać, ale rzecz w tym, że trudno całkowicie zrezygnować z bajek, bo prawie każdy nadal chowa w sobie iskierkę nadziei, że któregoś dnia otworzy oczy i to wszystko stanie się prawdą. Pod koniec dnia, wiara to zabawna rzecz. Pojawia się, kiedy tak naprawdę tego nie oczekujesz. To tak, jakbyś pewnego dnia odkrył, że baśń może się nieco różnić od twoich wyobrażeń. Zamek, cóż, może nie być zamkiem. I nie jest ważne długo i szczęśliwie, ale szczęśliwie teraz.”
Catherine próbowała nie myśleć o Jack’u i o tym, co powiedział. Ale to tak samo, jak ktoś ci każe nie myśleć o słoniu. Tak więc, Brown pojawiał się w jej myślach niespodziewanie i nie znikał zbyt szybko. A raczej nie znikał wcale. Wciąż w głowie kołatały jej się te dwa niedorzeczne słowa, które wypowiedział na weselu.
Do diabła, jakim cudem on, Jack Brown miał ją kochać? Ten cholernie seksowny facet, który mógłby mieć zapewne każdą, zakochał się właśnie w niej? Dobrze, może Catherine nie była pewną siebie dziewczyną, przekonaną o swoich atutach, ale potrafiła spojrzeć na sytuację realistycznie. Nie miała figury modelki, nie była również kobietą sukcesu na stopniu zawodowym. Co niby w jej osobie mogłoby zainteresować miliardera?
Tak więc starała się ze wszelkich sił unikać Jack’a. Nie miała zamiaru patrzeć mu w oczy, bo wiedziała, że jej kamienna maska zniknęłaby od razu. Prawda była taka, że nie pozostawała obojętna na jego słowa. Szokowały ją, zapierały dech w piersiach i powodowały, że chciała uciekać gdzie pieprz rośnie. Jednak mimo to, nie była na nie obojętna. W głębi serca w jakimś tam stopniu ją cieszyły, sprawiały, że łza w oku się kręciła. Tyle, że nie powodowały, iż stawała się zupełnie inną osobą. Wciąż żyła tak jak wcześniej, w pełni świadoma swoich przekonań i lęków.
            Czuła, że popełniła błąd zabierając tu Jack’a. Ale przecież nie mogła się spodziewać, że ten wyskoczy z jakimś durnym oświadczeniem?
            Przy wspólnym obiedzie miała jeszcze dodatkową przeszkodę. Jak się okazało, jej babcia wydawała się wszystkiego domyślać i na każdym kroku dawała to Catherine wyraźnie do zrozumienia. Najgorsze jednak, że nawet dziadek Will nie stał po jej stronie. A przynajmniej na to się zapowiadało, gdyż przez cały posiłek zabawiał rozmową Jack’a. Brown nie pozostawał mu dłużny i w konsekwencji całkowicie przekabacił go na swoją stronę, dając dojść do głosu interesom.
            Dlatego, gdy tylko obiad się skończył, Catherine odetchnęła z ulgą. Oczywiście, zabawili jeszcze chwilę w towarzystwie dziadków, jednak jak szybko tylko mogli, spakowali walizki do samochodu i pożegnali się z Larissą i Williamem. Samo pożegnanie nie było łatwe dla Catherine, gdyż już teraz zaczynała za nimi tęsknić. Jednak chciała jak najszybciej zakończyć ten felerny wyjazd, więc obiecała dziadkom, że prędko się do nich odezwie. Milczała jednak, gdy Larissa oświadczyła, że już nie może się doczekać, kiedy znowu Jack ich odwiedzi.
            Teraz tylko czekały ją męczące godziny, które miała sam na sam spędzić w samochodzie z Jack’iem.
            - Masz zamiar przez całą drogę się do mnie nie odzywać? – zapytał Jack, zapalając silnik samochodu, jednak nim usłyszał jakąkolwiek odpowiedź, zdążył wyjechać z posesji dziadków Cath i jeszcze przejechać kilka metrów .
- To z pewnością lepsze niż paplanie bez zastanowienia – odpowiedziała w końcu.
Jack gwałtownie zahamował.
- Paplanie bez zastanowienia? – powtórzył po niej, ze słyszalnym w głosie oburzeniem. – Sugerujesz, że nie wiedziałem, o czym mówiłem?
- Oczywiście, że nie wiedziałeś – prychnęła.
- Wysiadaj z samochodu – oznajmił surowo.
- Co proszę?
- Wysiadaj. Już.
- Nie żartuj sobie, do diabła.
- Wysiadaj, Cath – powtórzył, po czym sam opuścił samochód, trzaskając drzwiami.
Catherine, po raz pierwszy była świadkiem tak emocjonalnego zachowania Jack’a. Nie miała więc pojęcia, jak powinna się zachować. Przestraszyła się tego faceta, i to nie na żarty. Czy on naprawdę chciał ją tu wysadzić, by nie musieć w jej towarzystwie wracać do Atlanty? Nie wiedząc, co ją czeka, otworzyła drzwi samochodu.
- Spokojnie, Brown. Zachowujesz się idiotycznie.
- Spokojnie!? – warknął, gdy dziewczyna zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu. – Dziewczyno, ogarnij się! Powiedziałem, że cię kocham! A ty nie dość, że nie odpowiedziałaś, to teraz zachowujesz się jak obrażona księżniczka.
- Księżniczka?
- Och naprawdę, teraz tylko ta kwestia cię dotknęła!?
Catherine zmarszczyła brwi, nie mając pojęcia, dlaczego nagle Jack stał się taki agresywny i drażliwy.
- Powiedziałem, że cię kocham, Catherine.
- I co z tego? Mam ci podziękować, czy jak?
Jack westchnął głęboko. Zdaje się, że do Cath nic nie docierało.
- Dotąd myślałem, że zachowujesz się, jak obrażona księżniczka, ale teraz wiem, że to nawet nie jeden procent tego, co jest w rzeczywistości – powiedział Jack, opierając się o maskę samochodu.
W tym momencie cały spokój, jakim do tej pory próbowała się wykazać Jones prysł, jak bańka mydlana.
- A ty co? Uważasz, że jesteś taki idealny!? Do diabła, książę z bajki się znalazł. Klękajcie narody, odnalazłam swojego Smreka!
- Przynajmniej Fiona potrafiła się przyznać do swoich uczuć.
- Że co proszę? Sugerujesz, że niby ja nie potrafię?
Jack prychnął, dając tym wystarczającą odpowiedź.
- Potrafię! – Oburzyła się, tupiąc przy tym nogą niczym mała dziewczynka.
- Komu próbujesz to udowodnić? Mnie czy sobie?
Catherine otworzyła szeroko buzię, już mając rzucić pierwszą lepszą odpowiedzią, jaka tylko przyszła jej na myśl, jednak w porę się powstrzymała. Szybko założyła, że przyjęła nieodpowiednią taktykę i zamiast pokazać, że to ona ma rację, zachowuje się jak wspomniana przez Browna naburmuszona „księżniczka”.
- Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała, przyjmując bojową postawę. Położyła ręce na biodrach i patrzyła na Browna wzrokiem, mówiącym, że nie ma zamiaru tak łatwo się poddać.
- Chcę, żebyś w końcu dorosła.
- Mam dwadzieścia trzy lata. Do diabła, jestem dorosła.
Jack roześmiał się głośno.
- Rose jest od ciebie dojrzalsza emocjonalnie – oznajmił stanowczo, wspominając o swojej młodszej bratanicy.
- Niby na jakiej podstawie to oceniasz?
Brown pokręcił z dezaprobatą głową, po czym przeszedł kilka kroków w tę i we w tę, jakby miało mu to w czymś pomóc.
- Powiedz mi co czujesz, do cholery – oznajmił zdeterminowany.
Catherine skrzywiła się, jakby nie rozumiała, czego Jack od niej tak naprawdę oczekuje.
- Catherine, kocham cię – powtórzył, jak się składało już po raz trzeci. – Ale nie mam zamiaru być twoim wyjściem awaryjnym, podczas gdy ty jesteś moim pierwszym wyborem.
- Jack…
- Kocham cię!
Czwarty raz. Ale kto by liczył?
Catherine wyglądała na zdruzgotaną. Już nic nie wiedziała.
- Ale dlaczego? – zapytała po chwili ciszy, która wydawała się trwać wieczność.
Jack westchnął głęboko.
- Za cholerę nie wiem. Może to przez ten twój uśmiech? Albo ten wszystkowiedzący wzrok? Lub jak to ludzie mówią, przez wnętrze. Nie wiem, może to twoja wątroba mnie tak urzekła – dodał, już nieco weselszym tonem, jakby niedawne napięcie minęło. – Albo to po prostu ty. Za cholerę nie wiem. Albo po prostu cię kocham.
Catherine nie miała odwagi się odezwać.
- Wypełniłaś moje życie, ale ja nie mam zamiaru być tylko jedynym rozdziałem w twoim – dodał.
Jones pokiwała głową w zamyśleniu.
- W porządku – powiedziała po chwili.
Jack uniósł pytająco brew.
- Co „w porządku”?
- Chcesz usłyszeć co do ciebie czuję? W porządku. Lubię cię. Bardzo cię lubię. A nawet, jeśli chcesz żebym była precyzyjna, kocham cię. I to pewnie od dawna. Zakładam, że to właśnie Emma próbowała mi uświadomić. Ale jakie to ma znaczenie? Nie pasujemy do siebie.
- Co ty bredzisz? – Jack nie wiedział, do której części wypowiedzi zadał to pytanie.
- Spójrz na to z innej perspektywy. Jesteś seksowny, inteligentny i, niech cię cholera weźmie, diabelsko bogaty. Ja?... Wykreśl wszystko, co o tobie powiedziałam i będzie całkiem dobry opis mojej osoby.
- Ale przynajmniej masz ujmującą wątrobę – dodał Jack, próbując się nie roześmiać.
Catherine momentalnie się zjeżyła.
- Masz zamiar sobie z tego wszystkiego żartować?
- Skąd. Po prostu stwierdzam fakty. Zapomniałaś jeszcze o wszystkim, co sam wcześniej wymieniłem. Ale proszę, nie idealizuj mnie tak. Choć, zapomniałaś wspomnieć, że jestem świetny w łóżku.
- Idiota – powiedziała Catherine, odwracając się do niego plecami, udając obrażoną. W rzeczywistości jednak próbowała się nie śmiać.
- I kochasz mnie – dodał Jack. – Nie ma odwrotu, sama to powiedziałaś.
- I już zaczynam tego żałować.
Po chwili jednak odwróciła się do Jacka, z zamiarem wygłoszenia całkiem rozbudowanej przemowy. Niestety nie dane było jej nic powiedzieć, gdyż Jack stanął tuż przy niej, momentalnie zamykając jej usta pocałunkiem. Ale, kochani, ten pocałunek był zupełnie inny niż wszystkie dotychczasowe – albo przynajmniej tak im się wydawało.  
Stali przez chwilę, a on całował ją delikatnie, zupełnie nieśmiało, inaczej niż kiedyś. Catherine była pełna wrażeń, do tego stopnia, że nie mogła z siebie wydobyć głosu.
- Kocham cię – powiedział po raz kolejny.
- Jejku, długo masz zamiar jeszcze to powtarzać? – zapytała, jednak na jej twarzy malował się szeroki uśmiech.
- O tak – odpowiedział radośnie, ponowie ją całując. Tyle, że tym razem pewniej i znacznie namiętniej.
Catherine jednak niespodziewanie oderwała się od niego, wygrażając mu palcem.
- Ale nie myśl, że będę dla ciebie gotować. W żadnym wypadku nie mam zamiaru ani ci prać, ani po tobie sprzątać. I broń Boże, nie rzucę dla ciebie pracy. Będę spotykać się z przyjaciółmi, kiedy tylko będę chciała, a ty nie będziesz mnie w niczym ograniczał.
Jack uśmiechnął się szeroko.
- Nie mam zamiaru cię o to prosić – Stwierdził, że nieodpowiednie będzie podanie wytłumaczenia. Jakby nie było miał od sprzątania i gotowania gosposię.
- Możemy teraz wrócić do samochodu? Do Atlanty długa droga. Poza tym, twoi sąsiedzi bardzo się nami zainteresowali – dodał, dyskretnie wskazując na podwórko, gdzie ludzie zaniechali wszelkich prac i z wielką uwaga przypatrywali się naszej dwójce.
- Grzeczna dziewczynka. – Poklepał Cath z aprobatą po pupie, gdy ta lekko ucałowała jego policzek i skierowała się w stronę drzwi samochodu, oczywiście po drodze pokazując mu język.
Nie mogła już się doczekać, aż wrócą do Atlanty. W głowie przygotowywała miliony scenariuszy, jak uczczą to, co właśnie się wydarzyło.

I bez znaczenia, jak absurdalnie to brzmiało, właśnie zaczęli ze sobą oficjalnie chodzić.

~*~


Dwa rozdziały jednego dnia? Czemu nie?